Polak w wielkim mieście czyli o Tokio ze słowiańskiej perspektywy

12:53:00 MrJedi 0 Comments


Tokio zadziwia i fascynuje nawet tych, dla których wielkie metropolie nie są niczym nowym. Magia tego miasta-giganta nie polega bowiem tylko na jego wielkości, a raczej na niezwykłej filozofii życia, jaką reprezentują jego mieszkańcy. Istnieje mnóstwo publikacji w których Tokio przedstawiane jest z punktu widzenia człowieka z Zachodu, którym zazwyczaj jest amerykański dziennikarz. A jak Tokio jawi się mieszkańcowi Kraju Lecha?

Zwykła doskonałość


Przyznaję się bez bicia, iż jestem z natury perfekcjonistą. Dlatego też, gdy moja noga po raz pierwszy stanęła na tokijskim lotnisku Narita, zakochałem się natychmiast. Poczułem się niemal jak w wygenerowanym, trójwymiarowym, sterylnym świecie, gdzie każdy piksel ma swoje miejsce. – Dążenie do doskonałości jest naturalne dla każdego Japończyka – starał mi się kiedyś to zjawisko wyjaśnić jeden z moich japońskich znajomych. – Nieważne co robisz, czyścisz chodnik, czy projektujesz budynek, najważniejsze jest, aby zrobić to jak najlepiej i zawsze dążyć do doskonałości – podsumował. I faktycznie takie właśnie jest Tokio, o czym miałem się szybko przekonać. To miasto jest tak doskonale zorganizowane, że niemalże sprawia wrażenie miejsca nierealnego. Trudno się w nim nie zadurzyć, a tym bardziej: nie przyzwyczaić, bo to co najlepsze, uzależnia nas błyskawicznie. Problem pojawia się w momencie, gdy wracając do domu, zostajemy tych wszystkich organizacyjnych doskonałości pozbawieni. Przykłady? Tych nie trzeba daleko szukać. Zacznijmy od pierwszego z brzegu: transportu miejskiego.


Podróż i niejeden uśmiech


Często słyszy się, że japońskie koleje należą do najlepszych na świecie. Niekoniecznie chodzi o maksymalne prędkości, jakie osiągają niektóre z kursujących tu pociągów, a raczej o całokształt: technologię i perfekcyjną organizację. To wszystko ładnie brzmi w teorii, ale tak naprawdę najistotniejsze jest to, jak działa w praktyce. Mówiąc w skrócie: działa. I to działa tak doskonale, że nawet przybysze z krajów w których transport miejski stoi na najwyższym poziomie, nie mogą wyjść z podziwu. Nie mam zamiaru tutaj narzekać na nasze rodzime osiągi na tym polu, bo nie taki jest mój cel. Chciałbym raczej podjąć nieśmiałą próbę uświadomienia, jak dużym szokiem może być zetknięcie z tak doskonale zorganizowaną i funkcjonującą strukturą transportową. Dla mieszkańców tej metropolii oczywistym jest fakt, iż swoją podróż mogą zaplanować co do minuty, bo spóźnienia zdarzają się tu niezwykle rzadko. Ich przyczyną są zazwyczaj trzęsienia ziemi lub wypadki. – Gdy z powodu problemów z transportem spóźnisz się do pracy, pracownicy stacji wystawią ci zaświadczenie, abyś mógł je przedstawić swojemu pracodawcy – wyjaśnia mi moja znajoma Japonka. – To wielka i skomplikowana struktura, dlatego musi działać perfekcyjnie – kontynuuje. – Jeśli ktoś wpadnie pod pociąg w godzinach porannych, gdy wszyscy jadą do pracy, może to spowodować, że jednego ranka spóźni się sto tysięcy osób; są więc plany zamontowania na wszystkich stacjach specjalnych bramek zabezpieczających, aby uniknąć takich sytuacji – dodaje. Nagle sobie uświadamiam o jak wielkiej skali mówimy, przecież w Tokio żyje prawie 36 milionów ludzi. W takich warunkach margines błędu jest minimalny.


Zapomnij o strachu


Nocne Tokio jest jednym z najwspanialszych doświadczeń, jakie oferuje nam to miasto. Klimatu tego miejsca nie da się przekazać w słowach i bardzo mgliście za pomocą filmów i zdjęć. – Spójrz na to miasto – zachwycam się spacerując wąską, zatopioną w nastrojowym półmroku uliczką wraz z moją japońską znajomą – wystarczy skręcić z jakiejkolwiek wielkiej ulicy w którąkolwiek z uliczek i natychmiast wielka metropolia zamienia się w małe, przytulne miasteczko, pełne intymnych zakątków – tłumaczę swój punkt widzenia, nie mogąc wyjść z podziwu. – To prawda – potwierdza moja towarzyszka – ale myślę, że to zjawisko o wiele szersze – zamyśla się na chwilę. – My, Japończycy, po prostu tacy jesteśmy. Mimo tego całego dążenia do nowoczesności, tak jak nasi przodkowie cenimy sobie harmonię, naturalność i spokój – podsumowuje. Idziemy nadal wieczorną uliczką i mimo że dwa zakręty dalej tętni życiem jedno z licznych centrów tego wielkiego miasta, my słyszymy tylko własne kroki. Patrząc na ten gigantyczny miejski labirynt pełen pustych zaułków, po raz wtóry zadziwia mnie, jak to możliwe, że ten kraj ma jeden z najniższych współczynników przestępstw na świecie. Jest on tak niski, że wręcz niebezpieczny, bo bardzo szybko do niego przywykamy, a to może się okazać katastrofalne po powrocie do „prawdziwego świata”. Najistotniejsze jest jednak to, że tu nie chodzi o statystyki, lecz o realne bezpieczeństwo i jego poczucie na każdym kroku. Głównym zajęciem obecnych tu na ulicach policjantów jest wskazywanie drogi zagubionym turystom. Tylko tutaj widziałem pozostawiane na stolikach kafejek portfele, gdy tymczasem ich właściciele najzwyczajniej w świecie szli do toalety. Sam pewnego razu zostawiłem kosztowny sprzęt fotograficzny na jednym ze stolików stojących przed kafejką na ruchliwym chodniku, aby po panicznym powrocie po pół godzinie stwierdzić, że sprzęt nadal tam leży nietknięty. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że to niezwykle uczciwe podejście mieszkańców tego kraju natychmiast nam się udziela i po krótkim czasie zauważamy, że sami zaczynamy podchodzić do codziennego życia z o wiele większą niż zazwyczaj dbałością o innych.

Pamiętam jedną z opowieści mojej tym razem polskiej znajomej, która po krótkim pobycie w Tokio pisała do mnie zdziwiona, jak szybko zdołała się przestawić na „bezpieczny japoński tryb”, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, gdy któregoś wieczora idąc pustą, ciemną uliczką ze słuchawkami wetkniętymi w uszy uświadomiła sobie, że w swoim rodzimym mieście nigdy nie czuła by się tak komfortowo. Oczywiście przestępstwa w Japonii się zdarzają, bo wszyscy jesteśmy ludźmi i popełniamy różne nieprzemyślane czyny, ale nie minę się z prawdą, jeśli powiem, że Japonia jest najbezpieczniejszym krajem na świecie. – Wasza moralność oparta jest na grzechu, a nasza na wstydzie – wyjaśnia mi mój japoński znajomy, uśmiechając się podczas słuchania moich wywodów. – My ponosimy konsekwencje swoich czynów tu i natychmiast, a nie w bliżej nieokreślonym, przyszłym życiu – dodaje z przymrużeniem oka. – Jednak funkcjonowanie w tak uporządkowanym i sformalizowanym społeczeństwie jak japońskie, ma też swoje minusy – dodaje z nieco kwaśną miną. Bo każdy sukces i każda doskonałość, ma swoją cenę.


Nie tylko sushi


To prawda, że Japończycy spożywają mnóstwo ryb i owoców morza. Ale to nieprawda, że jedzą „tylko surowe ryby”. Zastanówcie się przez chwilę i spróbujcie wymienić przynajmniej jedną japońską potrawę, która nie posiada w swoim składzie tych składników. Nie jest to proste zadanie dla kogoś, kto w taki czy inny sposób nigdy się z Japonią bliżej nie zetknął. – Czy jeśli powiem, że Japończycy zajadają się schabowym, hamburgerami, pierogami, jajecznicą i rosołem, to uwierzysz? – pytam mojego polskiego znajomego, patrząc w jego szeroko otwarte ze zdziwienia oczęta. – Nie – odpowiada krótko i wcale mnie to nie dziwi, bo wiele lat temu również nie przyjął do wiadomości, że „Pszczółka Maja”, jego ulubiony serial z dziecięcych lat, został stworzony w Japonii. Rzecz jasna nieco przejaskrawiłem pewne kulinarne detale, aby brzmiały bardziej swojsko, lecz główna idea pozostała ta sama: Japończycy jedzą wszystko. A mówiąc „wszystko” mam na myśli tak wielką różnorodność składników i wpływów kuchni z całego świata, że generalnie rzecz ujmując, jeśli czegoś nie ma w Tokio, to znaczy, że to nie istnieje. Jako, że nie sposób tak pokrótce podsumować wszystkiego, skoncentrujmy się na chwilę na wyżej wymienionych skojarzeniach z naszą rodzimą kuchnią.

Wieprzowy kotlet schabowy występuje w Japonii w postaci nierozbitego, pulchnego kotleta w chrupiącej otoczce, podawanego w towarzystwie białej kapusty i aromatycznej zupki sojowej i zwie się tonkatsu. Japońska wołowina znana jest na całym świecie, a w Japonii dzięki wpływom amerykańskiej armii znane są hamburgery, za którymi japońska młodzież przepada, w związku z czym te występują wszędzie i w najróżniejszych postaciach. Pierogi zwane gyoza (czyt. gjoza) zaimportowano z Chin i cieszą się niemniejszą popularnością niż u nas pierogi ruskie, tyle że te japońskie są przeważnie z wieprzowiną i aromatycznymi warzywami, a do tego po obgotowaniu (właściwie uduszeniu) lekko się je przysmaża, dzięki czemu są rozkosznie miękkie i chrupiące jednocześnie. Jajka w postaci gotowanej i smażonej również biją w Japonii rekordy popularności, a prawdziwą gwiazdą są tzw. omurice czyli omlety z nadzieniem z ryżu, a czasami również z ryżu i kurczaka. Prawdziwą gwiazdą jest tu również ramen, zupa-zjawisko, która dzięki swej uniwersalności, bogactwa pożywnych składników i niskiej cenie, podbiła powojenną Japonię. Dla nas najbliższym skojarzeniem jest tu nasz rodzimy rosół, który zdaje się być bardzo ubogim kuzynem ramenu, ten bowiem oprócz wywaru z kości wieprzowych i wieprzowiny, zawiera w swoim składzie takie dodatki jak: długi makaron, plastry gotowanej wieprzowiny, jajko na twardo, pędy bambusa, suszone wodorosty i inne przepyszne wkładki, zależnie od rodzaju. Pomijam tu makarony, mega popularny sernik, czy też zupę pomidorową. To wszystko to zaledwie wierzchołem kulinarnej góry Fuji. Japonia kryje w sobie mnóstwo tajemnic, a odkrywanie jej poprzez jej kuchnię, to przygoda niemająca końca.


Estetyka życia


Siedzę z moim japońskim znajomym w jednej z tokijskich kafejek. Właśnie wróciliśmy z wielkich zakupów, które w tym mieście smakują wyjątkowo. Odwiedziliśmy między innymi sklepy z elektroniką, ciuchami, kręgielnię, restaurację i cukiernię. Wszędzie gdzie byliśmy witała nas zawsze uśmiechnięta i niezwykle pomocna obsługa, która nie objawiała nawet najmniejszych oznak zdziwienia, czy też znudzenia, nawet jeśli nic nie zamierzaliśmy kupić, a tylko zaspokajaliśmy swoją ciekawość. Do tego każdy, nawet najmniejszy, zakupiony towar, pakowany był z niezwykłą starannością i uprzejmością, więc wracaliśmy ze zwykłych zakupów jak z przedświątecznych wojaży handlowych. Nasze liczne bagaże mogliśmy przechować w metalowych skrytkach na monety, obecnych w wielu miejscach w mieście lub zostawiać u obsługi w większych sklepach. Idąc do kafejki przeszliśmy obok szczelnie zapakowanego, niczym prezent pod choinkę, kilkupiętrowego budynku, który właśnie przechodził remont. Dzięki opakowaniu na zewnątrz nie miał prawa wydobyć się najmniejszy pyłek ani hałas. Jeżdżące po mieście samochody poruszały się spokojnym, niezbyt szybkim tempem, a poziom decybeli był znacznie niższy niż gdziekolwiek indziej w centrum ruchliwej metropolii. Absolutnie czyste otoczenie dawało poczucie porządku i spokoju. Perfekcyjnie funkcjonująca i czysta komunikacja miejska dostarczała nas na miejsce natychmiast i na czas. W tym mieście wszystko było na swoim miejscu i wszystko funkcjonowało jak należy. – Jak to jest, że w tutejszych sklepach elektronicznych są wyłącznie produkty firmowe, żadnych „no name`ów” za pół ceny? – zapytałem zaciekawiony najnowszą obserwacją. – To bardzo proste – wyjaśnia mi mój towarzysz – tutaj liczy się przede wszystkim jakość – uśmiecha się, popijając kawę. – Japońscy klienci nie kupią czegoś, co nie gwarantuje wysokiej jakości i tyczy się to absolutnie wszystkiego. Nikt przecież nie przyjdzie do baru, który podaje niedobre jedzenie i nikt nie kupi sprzętu, który nie gwarantuje wysokich parametrów, przecież to oczywiste – dziwi się na moje zdziwienie. – Japończycy przede wszystkim myślą o jakości wykonywanej przez siebie pracy, a pieniądze są na drugim miejscu. One przecież przychodzą same, gdy to co robisz, jest wysokojakościowe – dodaje. Bez słowa biorę łyk swojej kawy. Siedzimy w jednej z kafejek w Ginza, najdroższej dzielnicy w Japonii. Podawana tu kawa jest równie dobra jak gdzie indziej w Tokio i kosztuje tyle samo. – Chyba mógłbym do tego wszystkiego przywyknąć – myślę sobie, uśmiechając się w duchu. – Ale, tak na wszelki wypadek, wolę nie przywykać.

0 komentarze:

...