Kultura kawaii czyli różowy kicz podniesiony do rangi sztuki

10:48:00 MrJedi 0 Comments


Z drzemki wyrywa mnie głos pilota, który oznajmia, że nasz lot powoli ma się ku końcowi. Dwie japońskie stewardessy z wygładzonymi włosami i wielkimi kokardami pod małymi główkami, podjeżdżają z wózkiem, aby zaserwować pasażerom śniadanie. Oczywiście wybieram śniadanie w stylu japońskim. Stewardesa następnie zwraca się do siedzącego obok mnie Japończyka. I tutaj następuje nagła przemiana. Dorosła dotąd kobieta zamienia się w nastolatkę mówiącą wysokim, słodkim głosikiem i wykonującą niemal taneczne ruchy. – Co jej się stało?! – widzę pytający wzrok siedzącego nieopodal gajdzina. Witamy w Japonii.


Kawaii czyli słodziutko


Słowo „kawaii” jest w Japonii wszechobecne. Tłumaczy się je na wiele sposobów, ale najczęściej spotykanym i najbliższym oryginałowi jest angielskie słowo „cute”, czyli: słodkie, milutkie, urocze. Korzenie tego słowa sięgają aż XI wieku, jednak to, w jakim kontekście jest postrzegane dzisiaj, nabrało kształtu dopiero w latach 70. XX wieku. Ale to nie literalne znaczenie tego słowa jest tu najważniejsze, lecz cały bagaż kulturowy, jaki ze sobą niesie.


Bądźcie fajuśni na co dzień


Słoneczne popołudnie to doskonały moment, aby usiąść w jednej z licznych tokijskich kafejek i podziwiać przelewający się wokół, kolorowy tłum. Towarzysząca mi znajoma Japonka właśnie wyciągnęła z torebki malutki notatnik pełen różowych ozdób i przy użyciu wielokolorowego żelowego długopisu dokonuje notatek, ozdabiając je serduszkami i innymi upiększającymi dodatkami. Na jej długopisie dynda na króciutkim łańcuszku słodka Hello Kitty, a jej polakierowane błyszczącym lakierem paznokcie pełne są poprzyklejanych, kolorowych i błyszczących ozdób. Dzwoni jej telefon. Gdy pojawia się w jej dłoni, wygląda jak cukrowa ozdoba na torcie z dodatkową porcją malutkich przywieszek z sympatycznymi postaciami. Nie, nie jest nastolatką, ma trzydzieści lat i pracuje jako księgowa w jednej z japońskich korporacji. Taki poziom „bycia kawaii” jest tu tak powszechny, że praktycznie niezauważalny. A to zaledwie wierzchołek wielkiej, różowej góry lodowej.


Spaceruję wraz z moją japońską znajomą ulicami Tokio. Mijamy świeżo załataną dziurę w betonie, wokół której rozstawiono barierki w kształcie różowych króliczków. Trochę dalej rozwieszony w gablocie plakat przy jednej ze świątyń, zwraca uwagę kolorową, komiksową postacią, podobnie jak pismo urzędowe wystawione w gablocie przy jednym z posterunków policji. Przejeżdżający mostem nad naszymi głowami pociąg kolei miejskiej, ozdobiony został popularnymi postaciami z jednego z japońskich seriali animowanych. Z kolei jadący obok samochód praktycznie zamieniono w wystawkę, oklejając jego maskę podobiznami animowanych postaci, okrywając fotele kolorowymi pokrowcami i wystawiając przed przednią szybą zestaw figurek. Ale to i tak wszystko nic w porównaniu z tym, co można ujrzeć w tokijskich dzielnicach Harajuku i Akihabara, zwłaszcza w niedzielne popołudnia. Wsiadamy zatem na najbliższej stacji w jeden z licznych kursujących tu pociągów miejskich i jedziemy do pierwszej z nich. Tutaj również nietrudno zauważyć popkulturową słodycz: komiksowe postacie na plakatach reklamowych wylewają się już w wagonach metra i na stacji kolejowej. Tak trywialne dodatki jak przywieszki do telefonu mają tu praktycznie wszyscy, nawet starsi, poważnie wyglądający biznesmeni. W japońskiej codzienności bycie „kawaii” do pewnego poziomu przystoi wszystkim. Tutaj infantylizm jest po prostu jeszcze jednym, powszechnie akceptowanym, sposobem na wyrażanie siebie.


Słodziutkie idolki


Przy wejściu do parku w dzielnicy Harajuku (czyt. haradziuku) trafiamy na często tu spotykanych muzykujących mieszkańców tego miasta. Kobieta w średnim wieku, grająca na keyboardzie, bawi zebrany tłumek wpadającymi w ucho, popowymi rytmami; trochę dalej dwóch nastolatków popisuje się swoimi raperskimi zdolnościami, a kilkanaście metrów dalej ubrana w kolorową, słodką sukienusię na oko dwudziestoletnia dziewczyna, śpiewając słodkie pioseneczki do uroczej choreografii, próbuje wypromować się jako idolka. Urokliwość reprezentowana przez idolki (jap. aidoru) to bardzo poszukiwany materiał na rynku japońskiego showbiznesu. Są to przeważnie młode dziewczyny, ubierające się i zachowujące w pewien określony sposób, będące chyba najdoskonalszym ucieleśnieniem idei „kawaii”. Kawaii bowiem to słodycz, sympatia i niewinność, a na ten towar w Japonii jest wciąż niesłabnące zapotrzebowanie. Idolki najczęściej występują na scenie muzycznej, pojedynczo, w zespołach lub wielkich grupach, mogących liczyć nawet kilkadziesiąt osób. Pojawiają się również w serialach telewizyjnych, programach rozrywkowych, na łamach magazynów i w reklamach. Mówiąc w skrócie: są wszędzie. Wiele z nich zaczyna od występów na ulicy, licząc na to, że zostanie dostrzeżona przez producentów. I faktycznie, jest to możliwe. Tokijskie ulice ociekają kolorowymi talentami i można z nich wybierać niemal jak z półek sklepowych w markecie.


Kawaii moda


Oczywiście nie da się ukryć, że głównym i najbardziej rzucającym się w oczy nośnikiem słodkiego, japońskiego trendu, jest młodzież. Głównym ośrodkiem mody dla młodzieży nastoletniej jest w Tokio dzielnica Harajuku, a dokładniej mieszczący się tam deptak handlowy Takeshita Dori (czyt. takesita dori). To właśnie tu powstają stroje między innymi w różnych stylach mody typu „lolita”, które japońska młodzież, zwłaszcza ta w wielkich miastach, bardzo chętnie ubiera jak każdą inną garderobę. Zalew różowych sukienek, koronek, różowych bucików, parasolek i innych słodkich dodatków, zalewa tokijskie ulice. Nie trzeba jednak przebierać się od razu w różowe fatałaszki w stylu wiktoriańskim, aby być kawaii. Japoński rynek oferuje mnóstwo odzieży i dodatków, dzięki którym można się „dosłodzić” w dowolnym, pasującym do naszej osobowości i okazji, stopniu. Czasami wystarczy ładnie stylizowana torebka lub inny dodatek, a czasami kolorowy makijaż i słodki sposób bycia. Moda kawaii obejmuje wszystkie sfery życia i dotyczy tego jak się ubierasz, wysławiasz, poruszasz i myślisz.


Bądź słodki w biznesie


Jeśli możliwe jest publikowanie ponurych ze swej natury tekstów urzędowych w konwencji popkulturowej, zatem nic dziwnego, że i trend ten jest również obecny w biznesie. Nie od dziś wiadomo, że łatwiej jest przyciągnąć uwagę klienta, gdy ten odczuwa sympatię do naszej firmy. A cóż może być bardziej sympatycznego, niż japońska maskotka. Japończycy doszli do perfekcji w tworzeniu „kawaii postaci”, a związany z nimi biznes wart jest krocie. Idąc ulicami Tokio co chwila natykamy się na najróżniejsze maskotki, należące do japońskich firm i instytucji: cukiernia, księgarnia, przedsiębiorstwo komunikacji miejskiej, bank, telewizja publiczna, wyliczanka nie ma końca. Sympatyczne postacie reklamują znane miejscowości, atrakcje turystyczne i wydarzenia. Swoje maskotki ma w Japonii rodzina programów Windows, a słodkie wirtualne idolki dają prawdziwe koncerty, na które przychodzą tłumy. Jeśli chcesz o czymś poinformować swoich klientów, nikt nie zrobi tego lepiej od twojej maskotki, ona też pomoże ci sprzedać twój towar lub usługę, a gdy będzie trzeba, przeprosi twoich klientów za kłopot. Może także wystąpić jako międzynarodowy ambasador, jak to miało miejsce w przypadku (robo)kota Doraemona, który został mianowany przez Japońskiego Ministra Spraw Zagranicznych ambasadorem kulturalnym japońskiej animacji. W Japonii „kawaii piar” jest kawaii, ale można też pójść o wiele dalej: uczynić ze słodkich postaci istotę swojego biznesu.


Kotka na słodko


Wchodzimy do jednego z wielu w Japonii sklepów Sanrio, firmy znanej przede wszystkim z różowego kociaka Hello Kitty. Firmowe produkty Hello Kitty są widoczne w Tokio na każdym kroku, nie tylko w sklepach firmowych Sanrio, ale to właśnie tutaj można się przekonać, jak ekskluzywne mogą być tego typu gadżety. To już nie są plastikowe, tandetne zabaweczki dla dzieci, lecz wysokogatunkowe wyroby dla dorosłego, wymagającego klienta. Jeśliby się uprzeć to z samymi tylko produktami firmowanymi Hello Kitty, można by wyposażyć cały dom i samochód. Jednak najwięcej produktów z tej serii to drobne gadżety, typu zawieszki do telefonów, breloczki i tym podobne. Na potrzeby Hello Kitty projektują często bardzo znani kreatorzy mody, a wśród produktów z tej serii nie brakuje tych najbardziej ekskluzywnych. Różowa japońska popkultura nie jest w Japonii zabawą dla dzieci, lecz sposobem myślenia dużej części społeczeństwa. Jednym się to podoba, innym nie, ale nie sposób przejść obok tego zjawiska obojętnie i jednoznacznie go ocenić.


Słodka znaczy atrakcyjna


Mimo, że w Japonii ceniony jest silny charakter, to jednak nadal dominującym schematem zachowania atrakcyjnej kobiety jest postawa typu „słodka uległość”. Taka postawa nie od razu musi przyjmować skrajne formy, ale taki schemat zachowań jest obecny absolutnie wszędzie, zarówno w życiu towarzyskim, jak i zawodowym Japończyków. Stereotyp słodkiej i delikatnej kobietki jest powszechnie obecny w japońskiej popkulturze: w muzyce, komiksie, filmie i telewizji. W tym kraju „różowością” jest się otoczony i się nią oddycha, nawet gdy jej nie widać.

0 komentarze:

Jak zostać zakupomaniakiem czyli o uzależniających właściwościach zakupów w Japonii

19:51:00 MrJedi 1 Comments

Zakupomania nie jest zjawiskiem nowym i znanym tylko w Japonii. Jednak jak wszystko w tym kraju, również zakupy smakują tu wyjątkowo, zwłaszcza w tak niezwykłym miejscu jak Tokio. Tutaj to nie schorzenie, to codzienny tryb życia, powszechny stan ducha mieszkańców tego miasta.


Zakupy moje hobby


Oglądając dawno temu pewien film dokumentalny dotyczący współczesnej Japonii, zdziwiła mnie wypowiedź jednej z mieszkanek tego kraju, która na pytanie: „co jest twoim hobby?” bez zastanowienia odpowiedziała: zakupy. Nie będę zaprzeczał, że stwierdzenie to spowodowało wtedy pojawienie się na moich ustach ironicznego uśmiechu, zmieszanego z niedowierzaniem. Wszystko jednak uległo zmianie, gdy sam wylądowałem w Japonii, kraju w którym wszystko „działa inaczej”.

Być w Tokio i nie polubić zakupów, to jak: żyć, ale nie polubić oddychania. Doprawdy trudno to zrozumieć, nie doświadczając tego zjawiska na własnej skórze, bowiem tutaj zakupy nie są po prostu zakupami, to integralna część tej rzeczywistości, która zadziwia, omamia i pochłania. Zakupy, tutaj zwane z angielskiego „shoppingu” (czyt. siopingu), są jak tlen, którym oddychają tu wszyscy, nawet się nad tym nie zastanawiając. Skala tego szaleństwa zależy rzecz jasna od miejsca w Japonii, rajowi zakupowemu jakim jest Tokio trudno bowiem dorównać. Aby lepiej zobrazować ten fenomen dodam, iż jak większość polskich mężczyzn, ja również nie przepadam za wszelkiego rodzaju zakupami i są one dla mnie bardziej koniecznością, niż przyjemnością. Jednak wystarczy, że przekroczę granicę Japonii, a moje podejście zmienia się diametralnie. Co takiego jest w japońskich zakupach, że pochłaniają w stopniu tak ekstremalnym nawet tych, którzy ich nie znoszą?


Klient jest bogiem


Znane u nas powiedzenie, zdewaluowane przez PRLowską rzeczywistość, brzmiące zarówno swojsko, co i nieco ironicznie: „Klient ma zawsze rację”, posiada w Japonii swój odpowiednik, który brzmi: „Klient jest bogiem”. Zakładając nawet, że w obu przypadkach włożono by tyle samo wysiłku, aby w obu wspomnianych krajach zastosować szczerze i literalnie owe hasła w praktyce, to jednak japońska wersja nadal o wiele silniej daje do zrozumienia, kto tu tak naprawdę dzierży władzę. Rzecz jednak w tym, że w Japonii traktuje się to z wyjątkową powagą i czyni wszystko, aby klient czuł się rozpieszczany niemalże - zwłaszcza z naszego punktu widzenia - do granic przesady. Ta bowiem jest tu oczywista i zwie się ją tutaj: codzienną, zwykłą uprzejmością i profesjonalizmem.


Ginza: zakupowy blichtr


Wybieram się wraz z moją japońską znajomą na kolorowy rajd po świecie tokijskich zakupów. Wskakujemy w jeden z podjeżdżających punktualnie co kilka minut miejskich pociągów i ruszamy przed siebie. Naszym pierwszym celem jest Ginza, najbardziej ekskluzywna dzielnica stolicy i w ogóle, całej Japonii. Mówi się, że dochody, jakie Ginza generuje przez jeden rok, wystarczyłyby na spłacenie zadłużenia niejednego państwa. Odwiedzamy kilka luksusowych sklepów z biżuterią i elektroniką. W każdym z nich jesteśmy witani z niezwykłą uprzejmością w której nie wyczuwa się ani krzty nachalności. Jednak nie to, oprócz samej oferty i formy podania, najbardziej mnie zadziwia. Moja japońska znajoma nie ma bowiem żadnych oporów przed zasygnalizowaniem obsłudze, iż przyszła się tu tylko rozejrzeć. Jednak tutaj „syndrom przeszkadzającego klienta” nie istnieje. Nastawienie obsługi nie zmienia się ani odrobinę. Z uśmiechem i uprzejmością jesteśmy oprowadzani po sklepie, nasza ciekawość zostaje natychmiast zaspokojona i wystarczy jeden nieznaczny gest, aby miła i czujna obsługa usunęła się na bok tak nagle i płynnie, jak się pojawiła, pozostając jednocześnie cały czas w zasięgu. W którymś momencie postanawiam powiedzieć o swoich wrażeniach mojej znajomej, co natychmiast spotyka się z jej zdziwionym spojrzeniem. – Oczywiście, że obsługa jest zawsze tak samo uprzejma! – wyrzuca z siebie zaskoczona, nie pojmując do końca, o co mi właściwie chodzi. – Gdyby nie byli uprzejmi dla swoich klientów, nikt by do tego sklepu nie przyszedł – wyjaśnia. – Nie ma znaczenia, czy coś kupujesz, czy też nie. Nikt nie ma obowiązku kupować. Jednak jeśli zawsze zostaniesz potraktowany uprzejmie, wrócisz tu, a być może za którymś razem coś kupisz. I o to w tym chodzi – wzrusza ramionami, gdy wchodzimy na pobliską stację i przenosimy się do innej części Tokio. – No tak, przecież to oczywiste – myślę sobie. – Jakże mogłem na to nie wpaść.


Shibuya: kreatorka trendów


Shibuya to dzielnica starszej młodzieży, kończącej już studia i rozpoczynającej pracę. W tej dzielnicy dominują sklepy z modą. To, co nosi się dzisiaj w Shibuya (czyt. sibuja), może za kilka lat wypłynie w innych częściach świata, a może nie. Ta dzielnica to ikona tego biznesu. Tutaj już nie jest tak sztywno jak w Ginza, bo tłumy młodych ludzi nadają temu miejscu więcej luzu i życia. Jest takie powiedzenie w świecie japońskiego biznesu: „Jeśli chcesz coś sprzedać w całej Japonii, wystarczy że sprzedasz to w Shibuya” i to chyba najlepiej oddaje charakter i pozycję tej dzielnicy. Ubieranie się w licznych tutejszych sklepach z odzieżą, jest jak niekończąca się zabawa w magiczną przebierankę: możesz się bardzo zdziwić, co za chwilę ujrzysz w lustrze. A co znamienne: będziesz zdziwiony(a), że mimo początkowych obaw, doskonale ci to pasuje! To miejsce to idealna terapia dla wszystkich tych, którzy nie lubią robić zakupów odzieżowych. Tutaj zobaczycie, co znaczy w kilka minut móc się zamienić w zupełnie kogoś innego, zmieniając style, epoki, charakter oraz, zależnie od zachcianki, dodając lub odejmując sobie lat. Tutaj możesz ubrać co zechcesz, bo tokijczycy nie tyle się ubierają, co przebierają i ta niezwykła filozofia natychmiast nam się udziela. – Co powiesz na to? – pytam moją japońską znajomą, przymierzając wspaniały, gotycki płaszcz, który w Polsce zdecydowanie zostałby uznany za damski. – Fantastyczny! – kwituje w najmniejszym stopniu nie zwracając na to uwagi. W tym mieście to przecież normalne, jeśli tylko zechcesz, za pomocą stroju możesz również zmienić płeć.


Akihabara: elektryczne miasto


Kilka godzin później wysiadamy w Akihabarze, kolejnej sławnej tokijskiej dzielnicy w której tym razem dominuje elektronika i popkultura. Natychmiast połyka nas potężny, wielopiętrowy dom handlowy w stu procentach wypełniony wszelakimi urządzeniami elektrycznymi. Z wszechobecnych głośników omiata nas wpadająca w ucho firmowa pioseneczka, przerywana informacjami po japońsku, chińsku, koreańsku, angielsku, niemiecku, francusku, rosyjsku. I faktycznie, nie ma w tym żadnej przesady, wystarczy się rozejrzeć i wsłuchać w głosy wokół, aby szybko przekonać się, że tu robi zakupy cały świat. Japońska elektronika zadziwi każdego. Tutaj trafiają najróżniejsze produkty z różnych względów warte grzechu. Wiele z nich to nowinki, które tutejsi giganci elektroniki testują, zanim te w zmienionych wersjach zostaną wypuszczone na rynki światowe. Inne natomiast to urządzenia dostępne tylko na rynku japońskim. Kolorowy zgiełk panujący w tej części dzielnicy udziela się natychmiast. Wypuszczamy się w labirynt uliczek Akihabary, pełnych sklepów z elektroniką i gadżetami od różnorodności których kręci się w głowie. To już nie są zakupy, to jest jedna wielka przygoda, polegająca na polowaniu na skarby i unikalne okazje. Oto Akiba – bo tak zwana jest często w skrócie ta dzielnica - w której można się zagubić bez reszty niczym w kolorowym śnie.


Shinjuku: baw się do rana


Nie sposób naraz wymienić wszystkie zakupowe atrakcje, czekające na nas w samym choćby Tokio, ale na pewno, będąc w tym mieście, nietrudno znaleźć centrum rozrywkowe, którym jest bez dwóch zdań dzielnica Shinjuku (czyt. sindziuku). To miejsce jest czasami zwane „małym Tokio”, bo można tu znaleźć przekrój wszystkich możliwych rozrywek, jakie oferuje to miasto: nocne bary, restauracje, salony gier, puby, kluby, hotele miłości, usługi towarzyskie, salony pachinko, a wszystko w tak szerokim zakresie, iż jedynym ograniczeniem jest wyłącznie wielkość naszych portfeli.


Jedno magiczne słowo


Gdzie w tym wszystkim tkwi haczyk, zapytacie? W wysokich cenach? W niskich jakościowo produktach udających tylko wysoką jakość? – Nie ma takiej opcji – wyjaśnia mi znowu zdziwiona moja japońska znajoma. – Tutaj nikt nie kupi „niefirmowego” sprzętu, ani nie przepłaci za firmowy – kontynuuje absolutnie przekonana, że wyjaśnia mi tylko dla formalności rzeczy dla każdego absolutnie oczywiste. – Przecież kto by chciał kupować byle co lub przepłacać, to nielogiczne – dodaje, popijając kawę. Siedząc przy stoliku za wielką szklaną taflą, przyglądamy się przepływającemu tłumowi. To zupełnie inny świat w którym panują zupełnie inne zasady. Wszystko w sumie sprowadza się tu do trzech haseł: jakość, wybór i uprzejmość. Najwyższa i niedościgniona jakość towarów i usług, gigantyczny wybór bez względu na rodzaj asortymentu oraz nieprawdopodobna wręcz uprzejmość i profesjonalizm obsługi. A zatem ostatecznie można wszystko sprowadzić do jednego słowa: jakość, a jakość moi drodzy, zwłaszcza ta japońska, uzależnia.


W Tokio to takie proste!


Pierwsza rzecz, która uderza mnie w Kioto, gdy przybywam tu prosto z Tokio, to brak tłumów. Oczywiście to tylko pozory, bo po stolicznym tłoku każde inne miejsce wydaje się puste. Zakupom w Kioto towarzyszy zupełnie inny klimat. Po tokijskim przepychu, tutaj doświadcza się szlachetnego posmaku historii, nawet w najmniejszym barze serwującym makaron. Rozmawiam na ten temat z poznanym dzięki uprzejmości moich przyjaciół właścicielem niewielkiej restauracyjki, serwującej bardziej tradycyjne japońskie dania. – Wiesz, Pabeu-san – zwraca się do mnie, gdy kończymy deser – jeśli już otworzysz biznes w Tokio, sukces jest w zasięgu twoich rąk – stwierdza nagle, odnosząc się do naszej wcześniejszej rozmowy, nawiązującej do moich tokijskich doświadczeń. – Jeśli ktoś chce się naprawdę sprawdzić, czy jest dobry w tym co robi, to powinien spróbować otworzyć interes w Kioto i wtedy się okaże, ile jest wart, bo tu już nie ma tak łatwo, zostają tylko najlepsi – wyjaśnia z wyczuwalną wyższością w tonie. – Jeszcze ostrzejsza selekcja jakościowa niż w Tokio?! – przelatuje mi przez głowę pytanie, które utyka gdzieś w moim mózgu pomiędzy obszarem niedowierzania a niezrozumienia. Mój rozmówca prowadzi swoją restauracyjkę już w czwartym pokoleniu, a jego dzień pracy od dziesiątek lat jest taki sam. Pracę zaczyna o czwartej rano, kontaktuje się ze swoimi zaufanymi, prywatnymi dostawcami, którzy od dziesiątek lat gwarantują mu najwyższa jakość świeżych składników. Restauracja otwierana jest w południe, aby zamknąć swoje podwoje o północy. Cykl się powtarza. Te same czynności od pokoleń doprowadzane do perfekcji, a wszystko po to, aby zadowolić klienta. Czasami sam nie mogę się zdecydować, czy w tym podejściu Japończyków do życia widzę szlachetne dążenie do perfekcji, czy jednak przesadę.


Ukłon dla automatów


Mówiąc o zakupach w Japonii, nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy: wszechobecnych automatach, które są nam w stanie błyskawicznie sprzedać prawie wszystko: od zimnego lub gorącego napoju począwszy, poprzez papierosy, alkohol i bilety, na lodach, parasolach i bieliźnie skończywszy. One są wszędzie, są genialne, są wygodne i bardzo szybko nie możemy sobie wyobrazić bez nich funkcjonowania. Niby przesadzam? Ani troszeczkę. To działa mniej więcej tak, jak posiadanie telefonu komórkowego: czy wyobrażacie sobie, że nagle musielibyście funkcjonować bez niego? Popularna anegdota głosi, że sygnałem informującym każdego obcokrajowca o tym, że przebywa zbyt długo w Japonii, jest moment w którym ten dokona zakupu w automacie, a następnie podziękuje mu japońskim ukłonem. Jest to tym bardziej zabawne, gdyż japońscy klienci generalnie nie odwzajemniają ukłonów w stosunku do żywej obsługi. Swoją drogą, patrząc jak wiele mają do zaoferowania japońskie automaty i jak bardzo ułatwiają życie, należałby im się od czasu do czasu szczery ukłon z podziękowaniem.

1 komentarze:

JOF03 :: 21 :: Gajdzin, który jeździł koleją

23:36:00 MrJedi 0 Comments


Wciąż dostaję od Was mnóstwo zapytań odnośnie kwestii technicznych, dotyczących funkcjonowania w Japonii. Wiele pytań dotyczy poruszania się po tym kraju, czyli wszystkiego co ma związek z transportem. Oto jedna z wielu odpowiedzi na Wasze pytania, krótki filmik dotyczący różnych zagadnień związanych z poruszaniem się tokijską siecią kolei miejskiej. Proste i praktyczne wskazówki, które na pewno Wam się przydadzą, zwłaszcza gdy będziecie się wybierać do tego kraju po raz pierwszy. Poruszymy tu m.in. temat zbliżeniowej karty Suica, oznakowania na stacjach, jak również zwrócimy Waszą uwagę na najpopularniejszą linię kolejową w Tokio: Yamanote. No, to w drogę!



Jeśli interesuje Was temat japońskiego transportu miejskiego, zachęcamy również do zapoznania się z innymi artykułami i filmami związanymi z tym tematem:
Komunikacja miejsca w Tokio
• Karta Suica
No to jedziemy!

A tutaj kilka filmowych bonusów, związanych z japońską koleją:













0 komentarze:

...