Zakupy moje hobby
Oglądając dawno temu pewien film dokumentalny dotyczący współczesnej Japonii, zdziwiła mnie wypowiedź jednej z mieszkanek tego kraju, która na pytanie: „co jest twoim hobby?” bez zastanowienia odpowiedziała: zakupy. Nie będę zaprzeczał, że stwierdzenie to spowodowało wtedy pojawienie się na moich ustach ironicznego uśmiechu, zmieszanego z niedowierzaniem. Wszystko jednak uległo zmianie, gdy sam wylądowałem w Japonii, kraju w którym wszystko „działa inaczej”.
Być w Tokio i nie polubić zakupów, to jak: żyć, ale nie polubić oddychania. Doprawdy trudno to zrozumieć, nie doświadczając tego zjawiska na własnej skórze, bowiem tutaj zakupy nie są po prostu zakupami, to integralna część tej rzeczywistości, która zadziwia, omamia i pochłania. Zakupy, tutaj zwane z angielskiego „shoppingu” (czyt. siopingu), są jak tlen, którym oddychają tu wszyscy, nawet się nad tym nie zastanawiając. Skala tego szaleństwa zależy rzecz jasna od miejsca w Japonii, rajowi zakupowemu jakim jest Tokio trudno bowiem dorównać. Aby lepiej zobrazować ten fenomen dodam, iż jak większość polskich mężczyzn, ja również nie przepadam za wszelkiego rodzaju zakupami i są one dla mnie bardziej koniecznością, niż przyjemnością. Jednak wystarczy, że przekroczę granicę Japonii, a moje podejście zmienia się diametralnie. Co takiego jest w japońskich zakupach, że pochłaniają w stopniu tak ekstremalnym nawet tych, którzy ich nie znoszą?
Klient jest bogiem
Znane u nas powiedzenie, zdewaluowane przez PRLowską rzeczywistość, brzmiące zarówno swojsko, co i nieco ironicznie: „Klient ma zawsze rację”, posiada w Japonii swój odpowiednik, który brzmi: „Klient jest bogiem”. Zakładając nawet, że w obu przypadkach włożono by tyle samo wysiłku, aby w obu wspomnianych krajach zastosować szczerze i literalnie owe hasła w praktyce, to jednak japońska wersja nadal o wiele silniej daje do zrozumienia, kto tu tak naprawdę dzierży władzę. Rzecz jednak w tym, że w Japonii traktuje się to z wyjątkową powagą i czyni wszystko, aby klient czuł się rozpieszczany niemalże - zwłaszcza z naszego punktu widzenia - do granic przesady. Ta bowiem jest tu oczywista i zwie się ją tutaj: codzienną, zwykłą uprzejmością i profesjonalizmem.
Ginza: zakupowy blichtr
Wybieram się wraz z moją japońską znajomą na kolorowy rajd po świecie tokijskich zakupów. Wskakujemy w jeden z podjeżdżających punktualnie co kilka minut miejskich pociągów i ruszamy przed siebie. Naszym pierwszym celem jest Ginza, najbardziej ekskluzywna dzielnica stolicy i w ogóle, całej Japonii. Mówi się, że dochody, jakie Ginza generuje przez jeden rok, wystarczyłyby na spłacenie zadłużenia niejednego państwa. Odwiedzamy kilka luksusowych sklepów z biżuterią i elektroniką. W każdym z nich jesteśmy witani z niezwykłą uprzejmością w której nie wyczuwa się ani krzty nachalności. Jednak nie to, oprócz samej oferty i formy podania, najbardziej mnie zadziwia. Moja japońska znajoma nie ma bowiem żadnych oporów przed zasygnalizowaniem obsłudze, iż przyszła się tu tylko rozejrzeć. Jednak tutaj „syndrom przeszkadzającego klienta” nie istnieje. Nastawienie obsługi nie zmienia się ani odrobinę. Z uśmiechem i uprzejmością jesteśmy oprowadzani po sklepie, nasza ciekawość zostaje natychmiast zaspokojona i wystarczy jeden nieznaczny gest, aby miła i czujna obsługa usunęła się na bok tak nagle i płynnie, jak się pojawiła, pozostając jednocześnie cały czas w zasięgu. W którymś momencie postanawiam powiedzieć o swoich wrażeniach mojej znajomej, co natychmiast spotyka się z jej zdziwionym spojrzeniem. – Oczywiście, że obsługa jest zawsze tak samo uprzejma! – wyrzuca z siebie zaskoczona, nie pojmując do końca, o co mi właściwie chodzi. – Gdyby nie byli uprzejmi dla swoich klientów, nikt by do tego sklepu nie przyszedł – wyjaśnia. – Nie ma znaczenia, czy coś kupujesz, czy też nie. Nikt nie ma obowiązku kupować. Jednak jeśli zawsze zostaniesz potraktowany uprzejmie, wrócisz tu, a być może za którymś razem coś kupisz. I o to w tym chodzi – wzrusza ramionami, gdy wchodzimy na pobliską stację i przenosimy się do innej części Tokio. – No tak, przecież to oczywiste – myślę sobie. – Jakże mogłem na to nie wpaść.
Shibuya: kreatorka trendów
Shibuya to dzielnica starszej młodzieży, kończącej już studia i rozpoczynającej pracę. W tej dzielnicy dominują sklepy z modą. To, co nosi się dzisiaj w Shibuya (czyt. sibuja), może za kilka lat wypłynie w innych częściach świata, a może nie. Ta dzielnica to ikona tego biznesu. Tutaj już nie jest tak sztywno jak w Ginza, bo tłumy młodych ludzi nadają temu miejscu więcej luzu i życia. Jest takie powiedzenie w świecie japońskiego biznesu: „Jeśli chcesz coś sprzedać w całej Japonii, wystarczy że sprzedasz to w Shibuya” i to chyba najlepiej oddaje charakter i pozycję tej dzielnicy. Ubieranie się w licznych tutejszych sklepach z odzieżą, jest jak niekończąca się zabawa w magiczną przebierankę: możesz się bardzo zdziwić, co za chwilę ujrzysz w lustrze. A co znamienne: będziesz zdziwiony(a), że mimo początkowych obaw, doskonale ci to pasuje! To miejsce to idealna terapia dla wszystkich tych, którzy nie lubią robić zakupów odzieżowych. Tutaj zobaczycie, co znaczy w kilka minut móc się zamienić w zupełnie kogoś innego, zmieniając style, epoki, charakter oraz, zależnie od zachcianki, dodając lub odejmując sobie lat. Tutaj możesz ubrać co zechcesz, bo tokijczycy nie tyle się ubierają, co przebierają i ta niezwykła filozofia natychmiast nam się udziela. – Co powiesz na to? – pytam moją japońską znajomą, przymierzając wspaniały, gotycki płaszcz, który w Polsce zdecydowanie zostałby uznany za damski. – Fantastyczny! – kwituje w najmniejszym stopniu nie zwracając na to uwagi. W tym mieście to przecież normalne, jeśli tylko zechcesz, za pomocą stroju możesz również zmienić płeć.
Akihabara: elektryczne miasto
Kilka godzin później wysiadamy w Akihabarze, kolejnej sławnej tokijskiej dzielnicy w której tym razem dominuje elektronika i popkultura. Natychmiast połyka nas potężny, wielopiętrowy dom handlowy w stu procentach wypełniony wszelakimi urządzeniami elektrycznymi. Z wszechobecnych głośników omiata nas wpadająca w ucho firmowa pioseneczka, przerywana informacjami po japońsku, chińsku, koreańsku, angielsku, niemiecku, francusku, rosyjsku. I faktycznie, nie ma w tym żadnej przesady, wystarczy się rozejrzeć i wsłuchać w głosy wokół, aby szybko przekonać się, że tu robi zakupy cały świat. Japońska elektronika zadziwi każdego. Tutaj trafiają najróżniejsze produkty z różnych względów warte grzechu. Wiele z nich to nowinki, które tutejsi giganci elektroniki testują, zanim te w zmienionych wersjach zostaną wypuszczone na rynki światowe. Inne natomiast to urządzenia dostępne tylko na rynku japońskim. Kolorowy zgiełk panujący w tej części dzielnicy udziela się natychmiast. Wypuszczamy się w labirynt uliczek Akihabary, pełnych sklepów z elektroniką i gadżetami od różnorodności których kręci się w głowie. To już nie są zakupy, to jest jedna wielka przygoda, polegająca na polowaniu na skarby i unikalne okazje. Oto Akiba – bo tak zwana jest często w skrócie ta dzielnica - w której można się zagubić bez reszty niczym w kolorowym śnie.
Shinjuku: baw się do rana
Nie sposób naraz wymienić wszystkie zakupowe atrakcje, czekające na nas w samym choćby Tokio, ale na pewno, będąc w tym mieście, nietrudno znaleźć centrum rozrywkowe, którym jest bez dwóch zdań dzielnica Shinjuku (czyt. sindziuku). To miejsce jest czasami zwane „małym Tokio”, bo można tu znaleźć przekrój wszystkich możliwych rozrywek, jakie oferuje to miasto: nocne bary, restauracje, salony gier, puby, kluby, hotele miłości, usługi towarzyskie, salony pachinko, a wszystko w tak szerokim zakresie, iż jedynym ograniczeniem jest wyłącznie wielkość naszych portfeli.
Jedno magiczne słowo
Gdzie w tym wszystkim tkwi haczyk, zapytacie? W wysokich cenach? W niskich jakościowo produktach udających tylko wysoką jakość? – Nie ma takiej opcji – wyjaśnia mi znowu zdziwiona moja japońska znajoma. – Tutaj nikt nie kupi „niefirmowego” sprzętu, ani nie przepłaci za firmowy – kontynuuje absolutnie przekonana, że wyjaśnia mi tylko dla formalności rzeczy dla każdego absolutnie oczywiste. – Przecież kto by chciał kupować byle co lub przepłacać, to nielogiczne – dodaje, popijając kawę. Siedząc przy stoliku za wielką szklaną taflą, przyglądamy się przepływającemu tłumowi. To zupełnie inny świat w którym panują zupełnie inne zasady. Wszystko w sumie sprowadza się tu do trzech haseł: jakość, wybór i uprzejmość. Najwyższa i niedościgniona jakość towarów i usług, gigantyczny wybór bez względu na rodzaj asortymentu oraz nieprawdopodobna wręcz uprzejmość i profesjonalizm obsługi. A zatem ostatecznie można wszystko sprowadzić do jednego słowa: jakość, a jakość moi drodzy, zwłaszcza ta japońska, uzależnia.
W Tokio to takie proste!
Pierwsza rzecz, która uderza mnie w Kioto, gdy przybywam tu prosto z Tokio, to brak tłumów. Oczywiście to tylko pozory, bo po stolicznym tłoku każde inne miejsce wydaje się puste. Zakupom w Kioto towarzyszy zupełnie inny klimat. Po tokijskim przepychu, tutaj doświadcza się szlachetnego posmaku historii, nawet w najmniejszym barze serwującym makaron. Rozmawiam na ten temat z poznanym dzięki uprzejmości moich przyjaciół właścicielem niewielkiej restauracyjki, serwującej bardziej tradycyjne japońskie dania. – Wiesz, Pabeu-san – zwraca się do mnie, gdy kończymy deser – jeśli już otworzysz biznes w Tokio, sukces jest w zasięgu twoich rąk – stwierdza nagle, odnosząc się do naszej wcześniejszej rozmowy, nawiązującej do moich tokijskich doświadczeń. – Jeśli ktoś chce się naprawdę sprawdzić, czy jest dobry w tym co robi, to powinien spróbować otworzyć interes w Kioto i wtedy się okaże, ile jest wart, bo tu już nie ma tak łatwo, zostają tylko najlepsi – wyjaśnia z wyczuwalną wyższością w tonie. – Jeszcze ostrzejsza selekcja jakościowa niż w Tokio?! – przelatuje mi przez głowę pytanie, które utyka gdzieś w moim mózgu pomiędzy obszarem niedowierzania a niezrozumienia. Mój rozmówca prowadzi swoją restauracyjkę już w czwartym pokoleniu, a jego dzień pracy od dziesiątek lat jest taki sam. Pracę zaczyna o czwartej rano, kontaktuje się ze swoimi zaufanymi, prywatnymi dostawcami, którzy od dziesiątek lat gwarantują mu najwyższa jakość świeżych składników. Restauracja otwierana jest w południe, aby zamknąć swoje podwoje o północy. Cykl się powtarza. Te same czynności od pokoleń doprowadzane do perfekcji, a wszystko po to, aby zadowolić klienta. Czasami sam nie mogę się zdecydować, czy w tym podejściu Japończyków do życia widzę szlachetne dążenie do perfekcji, czy jednak przesadę.
Ukłon dla automatów
Mówiąc o zakupach w Japonii, nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy: wszechobecnych automatach, które są nam w stanie błyskawicznie sprzedać prawie wszystko: od zimnego lub gorącego napoju począwszy, poprzez papierosy, alkohol i bilety, na lodach, parasolach i bieliźnie skończywszy. One są wszędzie, są genialne, są wygodne i bardzo szybko nie możemy sobie wyobrazić bez nich funkcjonowania. Niby przesadzam? Ani troszeczkę. To działa mniej więcej tak, jak posiadanie telefonu komórkowego: czy wyobrażacie sobie, że nagle musielibyście funkcjonować bez niego? Popularna anegdota głosi, że sygnałem informującym każdego obcokrajowca o tym, że przebywa zbyt długo w Japonii, jest moment w którym ten dokona zakupu w automacie, a następnie podziękuje mu japońskim ukłonem. Jest to tym bardziej zabawne, gdyż japońscy klienci generalnie nie odwzajemniają ukłonów w stosunku do żywej obsługi. Swoją drogą, patrząc jak wiele mają do zaoferowania japońskie automaty i jak bardzo ułatwiają życie, należałby im się od czasu do czasu szczery ukłon z podziękowaniem.
Bardzo fajny post - cudownie jest zobaczyć znowu te wszystkie miejsca, nawet jeśli w większości robiło się tylko "window shopping" :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! Asia z btth.pl